FOZZ – Spisek Prawicy i Postkomunistów?

Od początku afery Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego atmosferę podsycały dziwne i tragiczne zdarzenia.

W lipcu 1991 r. na zawał serca umarł 38-letni pracownik Najwyższej Izby Kontroli Michał Falzmann, który jako pierwszy badał FOZZ (za przecieki do mediów odsunięto go od sprawy). W prasie pojawiły się sugestie, że śmierć Falzmanna nie była przypadkowa.

Miesiąc po Falzmannie, dzień przed sejmowym sprawozdaniem na temat kontroli FOZZ-u, w wypadku samochodowym pod Piotrkowem Trybunalskim zginął prezes NIK-u Waldemar Pańko. Dwaj policjanci z piotrkowskiej drogówki, którzy jako pierwsi przyjechali do wypadku, utonęli później na rybach.

W marcu 1993 r. w wypadku pod Sulejówkiem zginął jeden z podejrzanych w aferze – Jacek Sz.

W grudniu 1991 r. Marcin Dybowski, wydawca pierwszej książki o FOZZ-ie, został w tajemniczych okolicznościach zatrzymany i pobity przez policję. Z jego samochodu zginęły dokumenty o aferze. Mirosław Dakowski, autor książki, opowiadał prasie: „Tego dnia, gdy wywiad ze mną ukazał się w »Expressie Porannym «, znalazłem w swoim ogrodzie zasztyletowaną suczkę. Odkryłem sześć ran kłutych na karku bardzo wąskim narzędziem. (…) Dostałem ochronę”.

Dybowski był systematycznie napadany. Został poparzony, poturbowany, a jego samochód spłonął. Atmosferę podkręcał Anatol Lawina, kontroler NIK-u: – Każde słowo w tej sprawie jest na wagę życia.

W sierpniu 1992 r. na konferencji prasowej Lawina twierdził, że rok wcześniej za załatwienie zwolnienia głównego oskarżonego w aferze jeden z adwokatów oferował mu miliard dolarów.

Komisją w komisję

Lawina, działacz opozycji z lat 70. i 80., współpracownik KOR-u, na kilka lat zniknął ze sceny publicznej (ze stanowiska w NIK-u na przełomie 1993 i 1994 r. odwołał go ówczesny prezes Izby Lech Kaczyński). Powrócił na nią w zeszłym tygodniu – jako świadek złożył zeznania w procesie. Wymienił “beneficjentów FOZZ-u” – w tym Porozumienie Centrum, partię braci Kaczyńskich.

Choć Lawina powoływał się na “wiedzę nieoficjalną” i kładł nacisk raczej na udział specsłużb w aferze, zeznania wywołały burzę. Posłowie SLD zagrozili powołaniem komisji śledczej do zbadania FOZZ-u. Obecna partia Kaczyńskich Prawo i Sprawiedliwość uznała, że chodzi o zemstę za pytania, które Zbigniew Ziobro, jej przedstawiciel w komisji do sprawy Rywina, zadał premierowi. Nie pozostała dłużna: zaproponowała powołanie aż pięciu nowych komisji śledczych, m.in: ds. FOZZ-u, śmierci szefa policji gen. Papały, moskiewskich pieniędzy [pożyczki KPZR-u dla PZPR – red.], handlu bronią przez Wojskowe Służby Informacyjne.

SLD nie ma wyłączności na powoływanie komisji śledczej w sprawie FOZZ-u. W czerwcu 2001 r. identyczny wniosek złożyło 19 posłów prawicy. Chcieli zbadania roli tajnych służb w aferze. Wniosek przepadł w głosowaniu.

12 lat po ujawnieniu afera FOZZ-u wciąż żyje, a nawet ma się doskonale.

Pieniądze i agenci

O co chodzi w sprawie FOZZ-u? Konia z rzędem temu, kto odpowie i nie poślizgnie się na faktach, wątkach i datach.

Być może jakaś przyszła encyklopedia da krótką definicję: “FOZZ, przedsięwzięcie, w którym brali udział funkcjonariusze służb specjalnych PRL-u; łamało międzynarodowe przepisy, skupując polski dług na zagranicznych rynkach finansowych przez podstawione firmy, według wyliczeń biegłych przyniosło państwu 354 mln nowych złotych strat”.

Kiedy w 1991 r. wybuchła afera FOZZ-u, zdawałem maturę. Główni oskarżeni zdążyli wyjść z aresztów, rozkręcić nowe biznesy, ja zdążyłem skończyć studia, a prokuratura wciąż pracowała nad aktem oskarżenia. Dwa lata po studiach dostałem się do “Gazety” (w tym samym roku akt oskarżenia szczęśliwie trafił do sądu). Minęły kolejne dwa, zanim proces FOZZ-u ruszył z miejsca po raz pierwszy. Gdy jesienią ubiegłego roku ruszał po raz drugi, odkryłem w lustrze początki łysiny. 12 lat to kupa czasu. Można spokojnie zapomnieć nie tylko o tym, “kto szczuł i co było grane”, ale jak w ogóle rozwinąć ten brzęczący skrót: FOZZ.

Fundusz Obsługi Zadłużenia Zagranicznego powołano w lutym 1989 r., pod koniec rządów ekipy Mieczysława Rakowskiego. PRL właśnie dogorywał, a zadłużenie wobec Zachodu przekroczyło 40 mld dol. Na międzynarodowym rynku polskie długi można było kupować nawet po 10 centów za dolara.

FOZZ miał dyskretnie skupować nasze długi za granicą. Sęk w tym, że państwo polskie nie mogło skupować swoich długów oficjalnie. To by było wbrew umowom z naszymi największymi wierzycielami. Mogli to robić agenci – małe firmy, banki, podstawieni biznesmeni. W niejawne skupowanie polskich długów FOZZ wciągnął kilkadziesiąt polskich i zagranicznych firm. Dziś nikt nie potrafi wytłumaczyć, w jaki sposób wybierano tych, a nie innych pośredników. Wiadomo, że na skupowanie długu przeznaczono z budżetu państwa olbrzymie pieniądze. W samym tylko roku 1989, kiedy w Polsce straszyły jeszcze puste półki, na konta FOZZ-u z Ministerstwa Finansów wpłynął (w przeliczeniu) miliard nowych złotych.

W ciągu półtora roku swojej działalności – od kwietnia 1989 r. do jesieni 1990 r. – FOZZ stracił 354 mln dzisiejszych złotych (dla porównania – w sprawie Art-B chodziło o ponad 420 mln zł). Kupiono ok. 300 mln dolarów polskiego zadłużenia. Ale wydano na to jedynie część pieniędzy. Co się stało z resztą – nie do końca wiadomo.

Do tej pory likwidator FOZZ-u wytoczył 60 procesów cywilnych, żeby odzyskać pieniądze Funduszu.

Przykrywka czy pralnia

Pierwsze skrzypce w FOZZ-ie grali Grzegorz Żemek, dyrektor Funduszu, i jego zastępczyni Janina Chim. Biuro urządzili w budynku Universalu (jego prezes jest dziś oskarżony o to, że z Żemkiem i Chim wyciągnął pieniądze FOZZ-u dla prywatnej spółki). Zatrudniali niewiele ponad 20 osób.

Strukturę FOZZ-u wymyślono tak sprytnie, że rada nadzorcza (czyli przedstawiciele kilku ministerstw) nie miała żadnego wpływu na to, co robią z pieniędzmi Żemek i Janina Chim. Księgowość w FOZZ-ie prowadzono w sposób na tyle kreatywny, że niektórych transakcji w ogóle nie było w dokumentach.

Co ciekawe, to nie rada nadzorcza, nie NIK ani żadne z ministerstw powiadomiło prokuraturę o nadużyciach w FOZZ-ie. Polskie władze zawiadomił Josif T., jeden z agentów współpracujących z Żemkiem. Według prokuratury z pieniędzy FOZZ-u umieszczonych na koncie firmy T. w Niemczech na polecenie Żemka kupiono meble do jego domu, trzy fordy sierra i mieszkanie dla Janiny Chim. Josif T. nieco się przeliczył – chciał przy pomocy polskich władz ukręcić własny interes. Dziś jest jednym z głównych świadków w procesie, a na dokładkę likwidator FOZZ-u wygrał od niego w sądzie część pieniędzy Funduszu.

Prokuratura nie potwierdziła, że część straconych kwot – jak spekulowały media – zasiliła służby specjalne. Ale faktem jest, że lgnęły one do FOZZ-u jak mucha do miodu. Sam Żemek przyznaje się do współpracy z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi, wśród świadków roi się od byłych agentów wywiadu. Czy FOZZ stał się przykrywką do wyprowadzania popeerelowskich pieniędzy do firm-krzaków założonych przez funkcjonariuszy służb? Tego pewnie nie dowiemy się nigdy.

Była taka skarbonka

Z aktu oskarżenia wynika, że FOZZ – oprócz skupowania długów i wyprowadzania pieniędzy – był gigantyczną skarbonką, z której rozdawano pieniądze na lewo i prawo.

Przykłady? Na początku lat 90. NIK zarzucił FOZZ-owi, że w 1990 r. nie wiadomo czemu przez pewien czas trzymał 100 mld zł w BIG Banku. Bank zarobił na tym 1,8 mld zł. Warto dodać, że członkini zarządu BIG Banku była krewną członka rady nadzorczej FOZZ-u, a jeden z jego założycieli Dariusz Przywieczerski był zarazem szefem Universalu. BIG Bank i Universal były swoimi wzajemnymi akcjonariuszami. Nadzór bankowy stwierdził, że w żadnej transakcji związanej z FOZZ-em bank nie naruszył prawa, ale operacja ta pomogła mu podreperować swoją kondycję.

Ze skarbonki FOZZ-u korzystał też Zygmunt Solorz, właściciel Polsatu. W maju 1989 r. pożyczył z Funduszu 100 mln starych złotych pod zastaw 70 tys. dol. Pożyczkę spłacił po trzech miesiącach. Gdy pytaliśmy, jak udało mu się wziąć pożyczkę w FOZZ-ie, mecenas Solorza Józef Birka odparł: – Frontowymi drzwiami wszedł. Każdy mógł to zrobić. Każdy!

Latami przez gąszcz

Sprawa FOZZ-u to największa i najbardziej skomplikowana afera III RP. Prokuratura przez siedem lat śledztwa zbadała 2104 operacje bankowe. Prokuratorzy dziewięć razy jeździli za granicę, żeby przesłuchiwać świadków. Zwracali się do siedmiu krajów o pomoc prawną, przebijali przez gąszcz mniej lub bardziej fikcyjnych firm. Możliwość ścigania wielu czynów uległa przedawnieniu.

Choć na ławie oskarżonych siedzi sześć osób (niewiele, w sprawie tzw. gangu kokainowego było ich prawie siedem razy więcej), sąd musi przesłuchać blisko 300 świadków. Akta sądowe to 200 tomów (jeden tajny) i 30 tomów załączników. Ponad 40 tys. stron – rekord w historii polskiego sądownictwa. Nie ma człowieka, który bez kłopotu poruszałby się w tym gąszczu.

O specyfice Funduszu świadczą drobne szczegóły: jeszcze rok po tym, jak odwołano ich ze stanowisk, Chimowa i Żemek przeprowadzali operacje z pieniędzmi FOZZ-u. Pieniędzmi Funduszu obracały spółki na Antylach Holenderskich, w Stanach Zjednoczonych, Szwajcarii, Niemczech i na wyspach kanału La Manche. Niektóre z nich zakładali sami szefowie Funduszu.

W 1993 r., po skierowaniu pierwszego aktu oskarżenia do sądu, obrońca Maciej Dubois powiedział: – Mogę tylko współczuć składowi sędziowskiemu. Problem rozłożenia i wyważenia odpowiedzialności na poszczególne osoby, szczególnie w wątku nadzoru, będzie bardzo trudny.

Miał rację. Za brak nadzoru nikt nie odpowiedział przed sądem.

Sąd zwrócił pierwszy akt oskarżenia prokuraturze. Uznał, że należy powołać biegłych, którzy zrobią bilans FOZZ-u. Opinia biegłych kosztowała ponad milion złotych (dziś nie wiadomo, kto przedstawi ją w sądzie, bo firma, która ją sporządzała, prawdopodobnie nie istnieje).

Nowy akt oskarżenia trafił do sądu w 1998 r., sprawa weszła na wokandę dopiero w 2000 r. Rok później zawisła na kołku – sędzia Barbara Piwnik, która ją prowadziła, została ministrem sprawiedliwości. W drugiej odsłonie ruszył jesienią 2002 r. Sędzia Andrzej Kryże zaczął go zdaniem: – Można powiedzieć, że w tej sprawie jest 40 milionów poszkodowanych.

Krótka ława oskarżonych

Po 12 latach od wybuchu afery część zarzutów się przedawniła, część umorzono. W sądzie trwa wyścig z czasem. W marcu 2004 r. przedawnią się najpoważniejsze zarzuty wobec głównych oskarżonych (cała sprawa w 2006 r.). Na drewnianej ławce w sali 233 Sądu Okręgowego w Warszawie zasiada dziś sześć osób:

*** Grzegorz Żemek. Główny oskarżony. Zna cztery języki. Współpracownik wojskowego wywiadu, kawaler PRL-owskiego orderu za zasługi dla obronności kraju. Absolwent SGPiS-u. Błyskotliwa kariera – od pracy w PHZ Metronex (po dwóch latach odznaczono go brązowym krzyżem zasługi), przez ambasadę w Brukseli (w wieku 26 lat!) i wysokie stanowisko w Banku Handlowym. W 1983 r. wyjechał do Luksemburga, gdzie został dyrektorem departamentu kredytów w Banku Handlowym International. Wrócił w 1988 r., żeby zostać dyrektorem FOZZ-u. W swym gabinecie powiesił osiem zdjęć z Papieżem i jedno z Wałęsą. Dziś oskarżony w kilku innych procesach.

*** Janina Chim. Tak jak Żemek absolwentka SGPiS-u. Zaczynała jako urzędniczka w państwowych firmach, Pagedzie i Metalexporcie, potem w Ministerstwie Przemysłu Maszyn Ciężkich i Rolniczych i Elektrimie. W 1983 r. została zastępcą kierownika działu dewizowego Universalu. Szybko zdobyła wyjątkową pozycję w firmie. Stanowisko zachowała nawet wtedy, gdy już pracowała w FOZZ-ie.

*** Dariusz Przywieczerski. Absolwent SGPiS-u. Szef pierwszej w PRL-u spółki z ograniczoną odpowiedzialnością Universal (wcześniej PHZ Universal). Uważny czytelnik prasy. Dziennikarzy, którzy w książce o FOZZ-ie napisali, że był rezydentem KGB, pozwał do sądu (od 1992 r. zdążył pozwać 30 dziennikarzy).

*** Krzysztof Komornicki. Niegdyś znany dealer samochodowy. Dziś zarabia na życie jako architekt w firmie budowlanej. Mieszkanie wynajmuje. Majątku nie posiada.

*** Irena Ebbinghaus. Od kilku lat jej niemiecka firma nie prowadzi już działalności. Utrzymuje się z 2 tys. dol. oszczędności, korzysta ze wsparcia rodziny. Szuka pracy.

*** Zbigniew Olawa, prezes zarządu spółki Awalo (branża samochodowa). Pracuje jako doradca finansowy.

Prokuratura zarzuca dyrektorom FOZZ-u, że “dysponowali majątkiem Funduszu jak własnym” i spowodowali szkody w mieniu skarbu państwa – Grzegorz Żemek na 38,9 mln zł, a Janina Chim na 23,9 mln zł. Obecna wartość strat byłaby nieporównywalnie wyższa, bo wymienione kwoty pochodzą z przeliczenia wartości dewiz na złotówki po kursie z 1990 r. Prokuratura podkreśliła też, że oskarżeni “przywłaszczyli sobie lub na rzecz innych osób”: Grzegorz Żemek – 12,8 mln zł, Janina Chim – 1,8 mln zł, a uczestniczący w transakcjach FOZZ-u inni oskarżeni – od 113 tys. do 1,7 mln zł (wszystkie te kwoty w nowych złotych).

Wszyscy oskarżeni odpowiadają z wolnej stopy. Zgodnie twierdzą, że są niewinni. Żemek zasłynął swoją chorowitością w śledztwie i odmową zeznań przed prokuraturą.

Lewica, prawica i “Dramat w trzech aktach”

Żadna z głośnych afer III Rzeczypospolitej nie budzi takiej gorączki jak FOZZ. Emocji polityków nie rozpala pytanie, czy odpowiedzialnych za aferę dosięgnie sprawiedliwość. Bardziej interesuje ich, która z partii była finansowana z pieniędzy FOZZ-u.

Już w 1991 r. “Express Wieczorny” ujawnił, że FOZZ pożyczał pieniądze PRL-owskiemu Stronnictwu Demokratycznemu i Międzynarodowemu Stowarzyszeniu Współpracy Wschód-Zachód, postpezetpeerowskiej organizacji, spadkobierczyni Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej.

W październiku tego samego roku Jarosław Kaczyński twierdził, że odrzucił propozycję Dariusza Przywieczerskiego, który zgłaszał się do niego z propozycją finansowania Porozumienia Centrum. Sam Przywieczerski zapewniał, że po pieniądze nie kołatał do niego tylko PSL.

Im bliżej do procesu, tym pojawiało się więcej ciekawych informacji. W 1997 r. w “Przeglądzie Tygodniowym” dla odmiany Przywieczerski ujawnił, że współpracownik Kaczyńskich Maciej Zalewski w czerwcu 1991 r. chciał wyciągnąć od niego pieniądze na spółkę Telegraf.

W październiku 1998 r. tygodnik “NIE” podał, że w jednym z dokumentów załączonych do doniesienia szefa UOP-u Kapkowskiego jest informacja, że Żemek na prośbę Jarosława Kaczyńskiego i Adama Glapińskiego prowadził konsultacje z oficerem Mossadu, sondując, czy tajne służby Izraela mogłyby pomóc Polsce w tworzeniu nowej służby specjalnej. Łącznikiem między Żemkiem a PC mieli być Janusz Pineiro, pół-Kubańczyk, i Jerzy Klemba, były oficer wywiadu (obaj ścigani listami gończymi za malwersacje). Na starcie kampanii parlamentarnej 2001 r. telewizja publiczna pokazała “Dramat w trzech aktach”, film oskarżający braci Kaczyńskich o to, że przyjęli dla PC pieniądze pochodzące z Funduszu (przed filmem TVP uprzedziła widzów, że nie ma on żadnego związku z kampanią wyborczą). Na ekranie Pineiro i Klemba opowiadali, jak na początku lat 90. finansowali PC pieniędzmi z FOZZ-u.

Efekt został osiągnięty. O zbitce Kaczyńscy – FOZZ zrobiło się głośno, gdy Prawo i Sprawiedliwość zaczęło zyskiwać w sondażach. Nie miało znaczenia, że w dokumentach prokuratury odnalazło się oświadczenie Pineiry z 1993 r., w którym stwierdzał on, iż do zeznań, że przekazywał pieniądze z FOZZ-u politykom, chciały go zmusić (już na początku lat 90.!) specsłużby. Co z tego, że Klemba w Radiu Zet przyznał, że Kaczyńscy mogli nie wiedzieć o jego operacjach. Telewidzowie tego nie zobaczyli.

Już kilka tygodni po emisji “Dramatu…” do ataku ruszył Grzegorz Żemek. Znienacka na procesie oskarżył Kaczyńskich, że groźbami nakłaniali go do “podzielenia się tymi rzekomo kradzionymi pieniędzmi”: “Groźbą było całkowite zablokowanie interesów gospodarczych i parcelacja mojego majątku na rzecz lokalnych notabli z południowej Polski”.

Wcześniej w śledztwie Żemek nie zająknął się o groźbach. Co sprawiło, że właśnie w przedwyborczym okresie przełamał strach przed ujawnieniem informacji kompromitujących prawicę? Tygodnik “NIE” szybko zauważył: “Dla braci Kaczyńskich tzw. afera FOZZ-u jest groźna jak granat z wyciągniętą zawleczką, który lada chwila może eksplodować”.

Nie było żadnej afery

Z FOZZ-u łatwo zrobić straszak. Prawica punktuje kariery związanych z nim ludzi z dawnych służb specjalnych, ich zaangażowanie w aferę, tworzenie finansowego imperium wspierającego SLD. Jednak to lewicowe gazety ścigają się w udowadnianiu, że z FOZZ-em nie jest tak, jak się wszystkim wydaje. “Trybuna” już pierwsze doniesienia tygodnika “Spotkania” o aferze FOZZ-u skomentowała tekstem “Donosik na Polskę”.

Przypomnijmy – spółkę Ad Novum, która do dziś wydaje “Trybunę”, współzakładał w 1993 r. Universal. Co najmniej do 1999 r. oskarżony Dariusz Przywieczerski miał w niej udziały. Kiedy na początku 1992 r. prokuratura postawiła mu zarzuty, “Trybuna” się żachnęła: “Nagonka trwa, mimo że kontrole nie potwierdzają rewelacji NIK-u w sprawie FOZZ-u”.

– Sprawa FOZZ-u aferą nie jest – przekonywał w 1993 r. w “Prawie i Życiu” Krzysztof Czeszejko-Sochacki, ówczesny adwokat Żemka i Chim (związany z SLD, dziś szef Kancelarii Sejmu). – Nie było żadnej afery. Był natomiast problem trudnych i skomplikowanych rozliczeń FOZZ-u.

Pałając nienawiścią

W demaskatorstwie nikt jednak nie przebił “Trybuny”: “Afera została wykreowana w latach 1990/91 przez ludzi pałających fanatyczną nienawiścią do spuścizny PRL-u”.

Do bardziej zorientowanych czytelników dziennik lewicy uderzył bez ogródek: „Drodzy czytelnicy, uznaliśmy, że należy się wam kilka słów wyjaśnienia, dlaczego »Trybuna « – gazeta socjaldemokratyczna, której większościowy pakiet należy do Universalu – angażuje się w sprawę FOZZ-u. Przecież wiadomo, że jednym z oskarżonych jest szef Universalu, a więc »Trybunie «, chcąc nie chcąc, będzie trudno uniknąć podejrzenia o stronniczość”. I wyjaśnił: „(…) Nim zebrał się sąd, nim przesłano do niego akt oskarżenia, obie gazety [„Gazeta” i „Życie” – red.] na zamówienie (…) zrobiły wszystko, aby w sposób jednoznaczny nastawić do oskarżonych opinię publiczną. Urąga to przyzwoitości dziennikarskiej i nosi wszelkie cechy zemsty politycznej wobec prezesa Universalu”.

Początek pierwszego procesu w 2000 r. “Trybuna” skwitowała tytułem “Reanimacja trupa”. Przed wznowieniem procesu w 2002 r. zaatakowała sędziego Andrzeja Kryżego, że jako ekspert uczestniczył w opiniowaniu projektu zaostrzającego prawo karne autorstwa PiS-u. Dziś “Trybuna” jest dziennikiem, który najbardziej skrupulatnie relacjonuje rozprawę, dokładnie wyciągając wątki, które dotyczą prawicy.

Gra na przedawnienie

Agenci, malwersanci, finansowanie partii. Trudno uwierzyć, że poznamy kiedyś prawdę o FOZZ-ie pozbawioną politycznej (i sensacyjnej) otoczki.

W dyskusjach o partiach-beneficjentach Funduszu często się zapomina, że jeśli nawet na początku lat 90. jego pieniądze w nie wpompowano, to – prawdopodobnie – w świetle prawa. Nie było wtedy przepisów, które by uprawniły organa ścigania do mieszania się w przepływy pieniędzy między tzw. osobami prawnymi, jakimi są spółki i partie. Prawie każda partia ma na sumieniu to i owo.

Z zamieszania pod tytułem FOZZ na razie jasno widać jedynie to, w co grają główni oskarżeni. Odpowiedź na pytanie, czy sprawę uda się osądzić przed upływem terminu przedawnienia, jest dziś czystą spekulacją. Ale spekulacją istotną.

Pierwsza rozprawa procesu mogła się zacząć dopiero za trzecim razem, bo Żemek zasłaniał się chorobą serca. Potem kilka razy też udało mu się opóźnić rozprawy. Inna oskarżona nie stawiała się na rozprawy – nie mogła przylecieć z Nicei, bo nie startowały samoloty. Sąd ustalił, że jednak startowały.

Dziś proces toczy się dość wartko. Jeśli sąd poradzi sobie z przesłuchaniem licznych świadków z zagranicy, to za kilkanaście miesięcy w sprawie FOZZ-u zapadną wreszcie wyroki.

Czy wątek specsłużb zostanie wyjaśniony? Raczej nie. Sąd nie zajmuje się aferą szpiegowską, tylko gospodarczą. Ale klasie politycznej udział agentów w aferze będzie się długo odbijał czkawką. Ze skarbonki Funduszu rozdawano pieniądze na lewo i prawo, a akuszerami rozdawnictwa byli smutni panowie. Trzeba o tym pamiętać, strasząc powołaniem komisji śledczej w sprawie FOZZ-u.

Źródło: Na kłopoty – FOZZ, Gazeta Wyborcza z dnia 17-18 maja 2003 r.

Podobne wpisy